majestat dni szarości
zamków niezdobytych
zbudowanych z murów kamiennych
trwa w swej wielkości i smutku
rycerskiej zbroi odpiera nawałnice
broniąc szczęścia maleńkiego
ukrytego w kwiatach
po brzegach dróg drapieżnych
wtulonego w słodkie czerwone poziomki
i maliny ostrymi szponami szarpiące
brałem szczęście w dłonie niezgrabne
przeżarte latami starości
kładłem w ofierze matce
łzami podlewałem łany żyta
kłosy pszenicy dające chleb życia
przyczajone tajemnice czasu
dni skręconych bólem
pochowanych w przestrzeni lasów
w zgliszczach zatopionych ognisk
uwolnić je muszę z łańcuchów zapomnienia
w źródło życia
niech czystością wody i krwi przelanej
zapachną zielenią drzew
jodeł królewskich gór
krzykiem niemych ust
oczu zamkniętych
w poświacie księżyca
w gwiazdach zagubionych
w bezkresie kosmosu